Nie
mam pojęcia, skąd u mnie nagła potrzeba pisania. Kiedy sięgnę pamięcią na
prawdę daleko… Zdarzyło mi się chyba napisać parę wierszy. Doczekały się nawet
publikacji w szkolnym tomiku poezji. Może kiedyś się tym podzielę. Zdaje się
jednak, że to jedyna moja przygoda z pisaniem, oprócz popełnienia dwóch prac:
inżynierskiej i magisterskiej. Ta druga powstała naprawdę niedawno. Na
szczęście obie stoją na półce w rodzinnym domu. Wyjątkowo paskudnie wspominam
te okresy, kiedy pisanie tych swoistych podsumowań mojej nauki spędzały mi sen
z powiek… Dziwię się sama sobie, że wracam po tym wszystkim do patrzenia na
białą komputerową kartkę… Mimo wszystko do rzeczy: pojawiła się u mnie
wyjątkowa myśl. Wpadła do głowy jak tysiące innych, jednak do tej przywiązałam
się wyjątkowo: wymyśliłam sobie, że będę samej siebie słuchać.
Rzecz, która wydawałaby się
logiczna dla większości, dla mnie była i nadal jest kompletną abstrakcją. Sto pomysłów na minutę, słomiany zapał, brak
konkretnych celów na najbliższą choćby przyszłość, spontaniczna przeprowadzka
do innego kraju… Chaos! Cała ja: rozkojarzona, roztrzepana, wiecznie niewyspana,
rozmieniona na drobne biegnę zawsze za czymś, czego bliżej nie potrafię
sprecyzować. Serio? Słuchać kogoś kto wiecznie łapie wiatr w ręce? Z drugiej strony… Głęboko wierzę, że jestem
ucieleśnieniem własnych decyzji. Kto w takim razie, jeśli nie ja, jest w stanie
cokolwiek zmienić? Może warto więc posłuchać co mam do powiedzenia samej sobie?
I wreszcie: co stoi na przeszkodzie w drodze ku zmianom, jeśli nie ja sama?
Pośrodku tego szaleństwa - olśnienie.
Może to jest „to”. Może powinnam zacząć o tym wszystkim pisać. O tym co chcę zmienić, dlaczego i w jaki
sposób. O tym co mnie do tych zmian inspiruje i zachęca. O tym gdzie chcę
pojechać, co chcę zobaczyć, przeczytać i czego dotknąć. W czym chcę brać
udział, a w czym swojego udziału zdecydowanie odmawiam. O tym, że jest za ciężko,
albo zbyt prosto. Wreszcie również o tym, że chcę mocniej, wyżej i dalej.
Tylko najczęściej nie wiem jak. Niesiona
pozytywnym przeczuciem, znalazłam się z komputerem w kawiarni.
Mamy 21 października 2015 roku. Wczesne
popołudnie w niewielkim, angielskim mieście. Kawiarnia, jakich wszędzie wiele. Na
dworze pochmurno, chłodno i pada deszcz, ale wciąż jest przyjemnie. Jestem ja,
kubek czekolady, kilkoro ludzi dookoła i komputer. Zaczynamy.
EDIT: Znak. Kiedyś, kiedyś… Ze
dwa lata temu założyłam bloga na którym ostatecznie nie napisałam nic. Dziś go
odkopałam i ze zdziwieniem stwierdzam, że domena i tytuł bloga pozostały nadal aktualne.
DZIŚ jest więc ten dzień.